Nareszcie! Lecimy na Galapagos! Nie mogłam się doczekać tego momentu… Na lotnisku w Quito przed standardową kontrolą bezpieczeństwa i nadaniem plecaków musimy kupić wizę na Galapagos i przejść dodatkową kontrolę dużego bagażu – na wyspy nie można wwozić owoców, nasion, orzechów i wielu innych produktów pochodzenia organicznego. Chodzi o to, żeby nie zaburzać ekosystemów wysp – obce rośliny i zwierzęta są potencjalnym zagrożeniem dla endemicznych gatunków. Po przejściu kontroli pracownicy lotniska zakładają na zamek plombę i nie można już go otwierać. Oczywiście, jeśli ma się plecak z niezliczona ilością zamków i punktów dostępu, plomba nie ma aż tak dużego sensu… Nie żebyśmy chcieli wwozić coś zabronionego…
Wsiadając do samolotu, myślimy o zwierzakach i pięknych plażach, ale w trakcie lotu zachwyca nas coś innego – nad Quito, ponad pułapem chmur świetnie widać wulkany Cayambe i Cotopaxi…
Lądujemy na wyspie Baltra, skąd lotniskowym autobusem po kilku minutach jazdy docieramy do wybrzeża. Tam przesiadamy się na łódź i przepływamy na północny brzeg wyspy Santa Cruz. Stąd już tylko godzinka autobusem i jesteśmy w Puerto Ayora, naszej docelowej lokalizacji.
Galapagos można oglądać na dwa sposoby, trudno nam określić, który jest popularniejszy. Sporo osób po przylocie przesiada się na statek, i za dnia zwiedza wyspy, a nocą przepływa na kolejne. Ta opcja jest efektywna czasowo, pozwala wiele zobaczyć i jest bardzo kusząca, ale niestety poza naszym budżetem. Wybieramy noclegi na wyspach (trzy z wysp są zamieszkałe, na wszystkie planujemy pojechać) i jednodniowe wycieczki.
Zostawiamy plecaki w hostelu i idziemy przejeść się po Puerto Ayora. W porcie łódki leniwie bujają się na falach, a my podziwiamy małe rekiny, które pływają wzdłuż mola, i małe czerwone kraby wylegujące się na skałach. Już po chwili na środku chodnika zauważamy niewielka iguanę (a technicznie rzecz biorąc legwana morskiego…). Wow! Trochę przypadkiem trafiamy na niewielki targ rybny – do małej przystani, do której przypływają z połowu rybacy, i kilku lad, na których rozkładane i krojone są ryby i owoce morze. Jesteśmy świadkami uroczej sceny – nad rybakami krąży mnóstwo ptaków, które czają się, żeby zwędzić rybę (niektórym się udaje!); przy nodze sprzedawczyni siedzi zwierzak i 'żebrze’ o kawałek ryby… I nie, nie jest to ani kot, ani pies, ani nawet ptak… tylko lew morski! (i tu znowu adnotacja techniczna – dokładnie to uszanka galapagoska…, którą my nazywaliśmy foką… 😉 ).
Wieczorem idziemy na Avenida Charles Binford – niewielką uliczkę, która po zmroku zamienia się w jedna wielką restaurację, choć możne bardziej pasowałoby słowo 'bistro’, bo klimat raczej swojski. Po kolacji idziemy znów nad ocean. Przechadzamy się po promenadzie, wzdłuż której wodę podświetlają reflektory i znów widzimy mnóstwo małych rekinów. Chcemy przysiąść na chwile na ławce, ale akurat śpi na niej lew morski…
Następnego dnia idziemy na plażę w zatoce żółwi (Tortuga Bay). Piękny biały piasek i wzburzony ocean. Gdzieniegdzie wylegują się iguany – te w Tortuga Bay są ogromne, mają ponad metr długości!!! Są rozkoszne, kiedy zaczynają iść – czlap czlap czlap… No i wyraz twarzy maja taki jakby wkurzony…
Na końcu plaży jest miejsce, z którego będziemy obserwować pływające w zatoce żółwie, ale zanim do niego docieramy musimy przejść przez iguanowe skupisko – jest ich mnóstwo – iguana na iguanie iguanę popędza… Co jakiś czas niektóre z nich ordynarnie plują (na odległość co najmniej metra…). Myślimy, że to dlatego, że nie lubią papparazzi, ale potem dowiadujemy się, że to normalna reakcja, dzięki której pozbywają się soli morskiej z organizmu.
Dochodzimy do końca plaży i niewielkiej, spokojnej zatoczki na końcu. Plażujemy i pływamy, choć woda jest zimna… Do hostelu wracamy ścieżką wśród opuncji i różnych drzew i krzewów – szliśmy tedy rano, ale dopiero przy łagodnym, popołudniowym świetle zdajemy sobie sprawę, że choć jesteśmy otoczeni naturą, krajobraz jest monochromatyczny i nieco surrealistyczny…
Kolejny dzień to dzień żółwi! Zaczynamy od odwiedzenia centrum Karola Darwina w Puerto Ayora, które między innymi zajmuje się rozmnażaniem tym zwierząt. Niestety, część centrum jest w remoncie, ale i tak oglądamy ogromniaste żółwie i lądowe iguany (podobno bardzo rzadkie na Galapagos i zagrożone wyginięciem). Wracając, robimy krótką przerwę na Playa de la Estacion, na której pierwszy raz widzimy płynąca iguanę!
Po południu jedziemy w głąb lądu na ranczo Primicias w rezerwacie El Chato. To królestwo ogromnych lądowych żółwi (tzw słoniowych). Żółwie chodzą tam sobie swobodnie, mogą też, jeśli mają ochotę, wyjść „na miasto” – kiedy jechaliśmy do Primicias, ogromny żółw przechodził właśnie przez ulice, wstrzymując na dobre kilka minut ruch… Chodzimy po ranczu, zachwyceni żółwiami i ich bliskością. Nie można jednak do nich podchodzić bliżej niż 2 metry; jeśli podejdzie się zbyt blisko – robią się nerwowe, wydaja syczący dźwięk i chowają głowę do skorupy.
Po wyjściu z Primicias idziemy jeszcze do tuneli lawowych, powstałych, gdy część lawy tworzącej Galapagos zaczęła zastygać, a cześć – jeszcze gorąca i rzadka, płynęła dalej, drążąc podziemne dziś korytarze. Tunel, którym idziemy, ma okolu kilometra długości, w najwyższym miejscu kilka metrów wysokości – w najniższym – kilkadziesiąt centymetrów (musimy się czołgać!). Jest przyjemnie chłodno i, mimo że tunel jest oświetlony, pomagamy sobie czołówkami.
To nasz ostatni dzień na Santa Cruz (będziemy tu jeszcze przez kilka godzin tranzytem 🙂 ). Kupujemy bilety na wyspę Isabela do Puerto Villamil. Następnego dnia o 6:30 meldujemy się w porcie i kolejny raz przechodzimy kontrolę bagażu. Myślałam (nie wiedzieć czemu…), że na kolejną wyspę będziemy płynąć czymś w rodzaju promu, ale wodna taksówka (do Puerto Ayora nie wpływają większe jednostki) dowozi nas do… dużej łodzi motorowej… Mieści ona w sumie okołu 25 pasażerów i ma trzy potężne silniki… No tak, do Puerto Villamil jest jakieś 90km, a płynie się 2,5h… Ma to sens… Siadamy z tyłu – na mnie mocno chlapie, ale za to nie buja tak jak w środku i wiatr przyjemnie chłodzi. Wbrew obawom nie ma choroby morskiej i przez te ponad dwie godziny świetnie się bawimy, zwłaszcza, kiedy za łodzią zaczyna płynąć stado delfinów…
- Puerto Ayora
- Puerto Ayora
- Cicho… foka śpi…
- Puerto Ayora
- Puerto Ayora
- Monochrom… Prawie…
- Plaża w zatoce Tortuga
- Płynąca iguana
- Iguana w zatoce Tortuga
- Iguana w zatoce Tortuga
- Żółw w zatoce Tortuga
- Centrum Karola Darwina
- Ranczo Primicias
- Ranczo Primicias
- Ranczo Primicias
- Tunele lawowe
- Tunele lawowe – uwaga niski sufit
- Centrum Karola Darwina
Anonim
Fajna kolorystyka. Taka nieegtotyczna… Zólwie nader sympatyczne 🙂
Kasia
Moje marzenie!
Gosia
To było również moje marzenie, które w rzeczywistości przeszło wszystkie oczekiwania. Galapagos to zupełnie inny świat, w którym to nie człowiek jest w centrum – pewnie jedno z niewielu takich miejsc na ziemi. Na pewno tam wrócimy – jest to doświadczenie warte każdych pieniędzy 🙂