Nasz ostatni przystanek na Galapagos to Puerto Baquerizo Moreno na wyspie San Cristobal – administracyjna stolica wysp (tą turystyczną jest zdecydowanie Puerto Ayora). Miasteczko jest nieco senne, idąc przez Malecon, czyli promenadę wzdłuż oceanu, o wiele częściej spotyka się lwy morskie niż ludzi…
Widzimy jak lew przechodzi przez ogródek pizzeri oraz wyleguje się na rampie w skate-parku. Trzeba uważać, żeby nie wdepnąć ;).
Na San Cristobal nastawiamy się na chill-out. Idziemy na La Loberia, plażę obleganą przez focze rodzinki. Tu pierwszy raz widzimy focze dzieci. Są przesłodkie, kiedy baraszkują na brzegu, gonią się po plaży, tarzają w piasku i bawią się wodorostami. W pewnym momencie musimy przenieść nasze rzeczy kawałek dalej, żeby jedno z nich na nas nie weszło.
Idziemy popływać, co jakiś czas dołączają do nas na chwilę lwy morskie. Zazwyczaj ociężałe i powolne, potrafią w wodzie płynąć zaskakująco szybko. Wydają też z siebie dźwięki, które nam kojarzą się z połączeniem kozy i owcy (i które potrafią też nieźle wystraszyć!).
W zatoce pływają też dwa wielkie żółwie. W pewnym momencie, stojąc zapatrzona w małe foki, nie zauważam, że jeden z nich przypływa kilka centymetrów od mojej nogi (na swoje usprawiedliwienie dodam, że z góry wyglądał jak duży kamień…). Pływamy, nurkujemy i zachwycamy się. I choć już któryś raz widzimy lwy morskie i żółwie, to cały czas jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. Na Galapagos można wpaść w zachwyt w zasadzie wszędzie, ale La Loberia jest miejscem, które my pokochaliśmy najbardziej.
Ostatniego dnia na Galapagos idziemy do tzw centrum edukacji (Interpretation Centre), które okazuje się nieocenionym źródłem informacji o wyspach. Dowiadujemy się nie tylko o procesach geologicznych, które doprowadziły do ich powstania czy ewolucji życia na Galapagos, ale również o historii wysp, po tym, jak zostały odkryte przez ludzi (a konkretnie przez Tomása de Berlanga w 1535 r., którego statek płynący do Peru przypadkiem zdryfował na wyspy). Mimo, że na nas Galapagos wywarło wrażenie rajskiego archipelagu, jego nowożytne dzieje są dramatyczne i skłaniają do refleksji. Historia wysp jest naznaczona bezwzględnością wobec zwierząt i eksploatacją naturalnych zasobów, ale również okrucieństwem wobec ludzi (na Isabeli były kolonie karne), tajemniczymi, nigdy nie rozwikłanymi morderstwami oraz próbami utworzenia socjalistycznej utopii. Mimo że podświadomie to przeczuwaliśmy, to dopiero w centrum zdajemy sobie też sprawę, że poważnym współczesnym problemem jest dostęp do wody pitnej – na wulkanicznym Galapagos prawie w ogóle nie ma jej naturalnych źródeł, a liczba osób odwiedzających wyspy ciągle wzrasta.
Żegnamy się z wyspami, idąc na Cerro Tijeretas, co można przetłumaczyć jako wzgórze fregat (czyli ptaków z rodziny głuptakowatych 😉 ). Podziwiamy nie tylko fregaty, ale też widok na ocean i wyspę San Cristobal. Jeszcze zanim opuszczamy wyspy, ogarnia nas tęsknota za nimi. Wsiadamy do samolotu przekonani, że jeszcze tu wrócimy.
Kasia
Przecudnie!
Gosia
Jak pisaliśmy te wpisy, płakaliśmy a tęsknoty…
Aga
Uwielbiam te foczki :*
Gosia
My też 🙂
Marzena
Piekne zdjecia!
Gosia
Dzięki!
Monika
Kochani, właśnie podziwiamy piękne zdjęcia, jesteśmy pod wrażeniem! Pozdrowienia i buziaki z Gdyni, trzymajcie się cieplutko, Sabina i Monika
Gosia
Dzięki Dziewczyny! Galapagos przeszło wszystkie nasze oczekiwania…
Magda
Piekne focze fotki. Jak ja rozumiem te slowa: zanim wylecielismy juz za nimi tesknilismy. Mialam dokladnie tak samo!!!
Gosia
:). No właśnie ta tęsknota rodzi się na nowo za każdym razem kiedy otwieramy folder ze zdjęciami…