Przebyliśmy kolejne kilometry na południe i wylądowaliśmy w Cochrane. Zrobiliśmy zakupy i szybki przepak, po czym ruszyliśmy do Parku Patagonia zwanego inaczej doliną Chacabuco.

Miejsce zaintrygowało nas nie tylko przestrzenią, przyrodą i możliwością zobaczenia guanacos (po polsku gwanko, czyli ssak z rodziny wielbłądowatych 🙂 ), ale również swoją historią. 

Dolina Chacabuco była niegdyś ogromnym ranczem, wciśniętym między dwa parki narodowe. Teren w całości ogrodzono płotami, żeby dzikie zwierzęta nie „zużywały” pastwisk przeznaczonych dla bydła i owiec. Płoty okazały się skuteczne – zwierzęta zniknęły. Ranczo funkcjonowało, ale do czasu. Nadmierny wypas zwierząt hodowlanych doprowadził do erozji gleby, która nie była już w stanie ich wyżywić. Ranczo przestało być opłacalne i zostało wystawione na sprzedaż. W 2004 zostało kupione przez Kris Tompkins – Amerykankę, która wraz z mężem Doughiem Tompkinsem od wielu lat zajmowała się projektami ochrony przyrody w Ameryce Południowej. Głównym celem przedsięwzięcia było przywrócenie dolinie Chacabuco pierwotnego stanu. Fundacja powołana przez państwa Tompkins zdemontowała ogrodzenia (ponad 600 km płotów…) i rozpoczęła proces przywracania endemicznej roślinności. Osiągnięto sukces, bo dzikie zwierzęta powróciły w ten rejon.

Warto również pochylić się nad postaciami państwa Tompkins. Ona do 1993 była prezesem firmy odzieżowej Patagonia (mało znanej w Polsce, a popularnej w Stanach). On był założycielem The North Face and Esprit. Kiedy przestali być aktywni zawodowo, zajęli się ochroną patagońskiej przyrody. Przed rozpoczęciem prac w Dolinie Chacabuco, założyli jeszcze dwa parki w północnej Patagonii (Pumalin i Corcovado). Dzięki ich działaniom pod ochronę trafił w sumie teren ponad 8000 km kwadratowych, co lokuje ich w czołówce prywatnych przedsięwzięć tego typu na świecie. Podobno początkowo Chilijczycy z dużą rezerwą i krytyką odnosili się do działań Tompkinsów, jednak z czasem przekonali się do szczerych zamiarów Amerykanów. Zapewne pomogło to, że jeden z parków został przekazany państwu. Kris nadal angażuje się w ochronę patagońskiej przyrody. Doug zmarł półtora roku temu w wyniku hipotermii po wypadku kajakowym na jeziorze General Carrera (czyli tym, nad którym położone jest wspomniane w poprzednim wpisie Puerto Rio Tranquilo).

Prace konserwacyjne w dolinie Chacabuco nadal są prowadzone; nie jest to jeszcze „kompletny” park narodowy. Taki stan rzeczy ma swoje zalety (umiarkowane zainteresowanie turystów), ale też wady (nie ma możliwości dojazdu transportem publicznym). Park jest oddalony o ponad 30km od najbliższego miasteczka, czyli Cochrane. My byliśmy zdeterminowani, żeby do Chacabuco pojechać i wybraliśmy opcję pokonania części trasy autobusem, a reszty metodą „jak się da”. Nastawiliśmy się na to, że od autobusu będziemy musieli przejść ok 15km do campingu, na którym planowaliśmy nocleg. W głębi duszy mieliśmy jednak nadzieję na złapanie stopa. Nadzieja ta stopniowo gasła, kiedy przez pierwsze pół godziny marszu nie przejechał żaden samochód… Jednak, gdy już przestaliśmy myśleć o podwózce, przejechało pierwsze auto, które się zatrzymało 🙂 . Dojechanie do bram parku zajęło kilkanaście minut, które były dla nas bardzo emocjonujące – po drodze widzieliśmy dziesiątki jeśli nie setki guanacos. Początkowo myśleliśmy, że dotarcie do parku zajmie nam przynajmniej pół dnia, a już o 10tej nie dość, że byliśmy na campingu, to jeszcze zdążyliśmy rozbić namiot. Postanowiliśmy więc tego samego dnia iść na trek, a kolejny spędzić na leniuchowaniu.

Z tej części parku, w której byliśmy, można zrobić 23 kilometrowy trek nazwany Lagunas altas (czyli wysokie jeziora). Przez pierwsze trzy godziny szlak wiódł pod górę. Nie było przesadnie stromo, ale odczuwaliśmy w nogach te kilka kilometrów, które zrobiliśmy rano. Z  każdym krokiem widok robił się coraz lepszy. Wspięliśmy się na grzbiet, z którego zobaczyliśmy całą ogromna dolinę Chacabuco; w oddali rysowały się ośnieżone szczyty. Z góry widzieliśmy też camping i nasz namiot 🙂 . Nieco zboczyliśmy ze ścieżki, wspinając się na pobliskie skałki, i zobaczyliśmy pierwszą lagunę. Miała intensywny turkusowy kolor. Zrobiliśmy więc przerwę i delektowaliśmy się widokiem (i kanapkami 😉 ). Był to najbardziej spektakularny punkt szlaku. Przez kolejne trzy godziny ścieżka prowadziła przez względnie płaski teren, klucząc między jeziorkami. Te nie były jednak już tak widowiskowe. Ostatnia część szlaku to zejście do campingu. Byliśmy już mocno zmęczeni; na szczęście wędrówkę umilały nam pasące się guanacos. Na camping dotarliśmy około 19tej całkowicie pozbawieni energii. Nic dziwnego – mieliśmy w nogach prawie 30km…

Dolina Chacabuco bardzo nam się spodobała. Nie tylko dzięki stadom guanacos i pięknym widokom, ale również dlatego, że to miejsce ciągle nieodkryte przez tłumy. Miejsce, w którymi można poczuć, że spektakularne widoki i niesamowita, patagońska przestrzeń są tylko dla nas. Podczas wędrówki po Lagunas altas przez cały dzień spotkaliśmy tylko jedną osobę. Na ogromnym campingu było tylko kilka namiotów – miejsce okazało się na tyle spokojne, że w ciągu dnia między namiotami pasły się guanacos. Jak dla nas – wymarzone warunki.