Kiedy po raz pierwszy spojrzałam na mapę Malezji, zdziwiła mnie obecność miasta o nazwie George Town. Bo jak to? George Town mogłoby być w Stanach (i jest!) lub Wielkiej Brytanii, ale w Malezji? Oczywiście krótka edukacja z historii Malezji, w której w XVIII i XIX wieku Brytyjczycy byli aż nadto obecni, wszystko wyjaśnia. Ale oprócz nazwy, w George Town ciekawy jest również przekrój społeczny. Penang, czyli wyspa, na której leży miasto, to jedyny malezyjski stan, w którym większość mieszkańców to Chińczycy.

Rzeczywiście trochę czujemy się jak w Chinach. Historyczna dzielnica to ogromne Chinatown (które w jednym miejscu przechodzi w Little India), większość knajp jest prowadzona przez Chińczyków, sporo jest też ich świątyń i muzeów, a na wybrzeżu znajduje się stara chińska dzielnica domów na palach.

George Town słynie też ze świetnej kuchni. Miasto regularnie gości we wszelkich zestawianiach najlepszych światowych destynacji dla miłośników jedzenia. Typowa kuchnia w Penang jest połączeniem wpływów malajskich, chińskich i indyjskich. Ogromnie popularne jest jedzenie uliczne. My próbowaliśmy kilku specjalności – było dobrze, ale nie fenomenalnie. Choć trzeba przyznać, że mieliśmy stosunkowo niewielką próbę – w George Town byliśmy dwa dni, podczas których – z uwagi na upał – niezbyt dużo jedliśmy.

George Town znane jest również ze sztuki ulicznej. Chilijskiemu Valparaiso nie jest w stanie dorównać, ale ma pewną ciekawą właściwość – street art ma elementy 3D. Nie ma co opisywać, trzeba pokazać na zdjęciach 🙂 .

Będąc w mieście, zwiedziliśmy przepiękny Khoo Kongsi będący połączeniem bogatego, chińskiego domu klanowego i świątyni. W Khoo Kongsi kręcono sceny do filmu Anna i Król z Jodi Foster. Byliśmy też w muzeum Paranakan, czyli  społeczności chińsko-malajskej, będącej również pod wpływami brytyjskimi. W muzeum uciekliśmy z wycieczki oprowadzanej przez chińskiego przewodnika erotomana-szowinisty 😉 (tu oczywiście Mariusz twierdzi, że było inaczej). Poza tym snuliśmy się po Chinatown, Little India i po dzielnicy kolonialnej. Pojechaliśmy również do świątyni Kek Lok Si – największej  buddyjskiej świątyni w Malezji. Miejsce ciekawe, dziwne i w niektórych częściach dość kiczowate.