Katmandu to jedno z tych miejsc, gdzie łatwo uświadomić sobie, jak cienka jest granica między miłością i nienawiścią. Do miasta, do przestrzeni, do tkanki miejskiej (to określenie do bólu pasuje do stolicy Nepalu). Katmandu to jedno z tych miejsc, które były dla nas trudne, zwłaszcza na początku. Mieliśmy wrażenie, że miasto próbuje nas przytłoczyć i wyssać tę resztkę energii, która w nas pozostała.

Katmandu to hałas, kurz, zanieczyszczone powietrze (baaardzo), mnóstwo samochodów i skuterów oraz tłumy ludzi. Chaos. Drugiej nocy naszego pobytu, w Thamel’u – dzielnicy turystycznej, w której mieszkaliśmy, rozpoczęto asfaltowanie części ulic. Pierwszy etap procesu polegał na wylaniu smoły. Noc upłynęła nam na wdychaniu jej oparów. Następnego dnia nie bardzo dało się chodzić po ulicach – niektórzy śmiałkowie polegli okrutnie, a nawierzchnia usiana była przyklejonymi klapkami, które utkwiły tam na wieki. Było to dramatyczne i zabawne zarazem.

Zwiedzanie ograniczyliśmy do minimum (czyli do placu Durbar i starego Katmandu) i z ulgą wyjechaliśmy do Pokhary. Wróciliśmy kilka tygodni później, wiedząc, co nas czeka i na co trzeba się mentalnie przygotować. A miasto odsłoniło przed nami swoje drugie oblicze. A może pierwsze, tylko pozbawione woalki chaosu.

Zaczęliśmy doceniać to, jak bardzo autentyczne i namacalne jest życie w tym mieście. Wydaje mi się, że to domena miast azjatyckich, a może tych, w których jest ciepło i biednie – ludzie nie chowają się za płotami, murami i okiennicami, a życie toczy się na ulicy, tuż obok, na wyciągnięcie ręki. W Katmandu też tak jest. Tylko, że mocniej. Rzeczywistość dzieję się dużo bardziej naprawdę, niż wszędzie indziej. Skąd to przekonanie? Nie wiem. Może to przez ulicznych handlarzy, którzy niemalże na chodniku kroją i sprzedają mięso. Może przez rozdawane błogosławieństwa. Może przez dyskotekową muzykę płynącą z głośników. Może przez wąskie uliczki, gdzie wymijając innych przechodniów, trzeba wciągnąć brzuch. Może przez drewniane podpory, który nie pozwalają uszkodzonym w trzęsieniu ziemi budynkom runąć nam na głowy. Może przez wizytę w Pashupatinath, gdzie siedząc nad rzeką, oglądaliśmy kremacje zmarłych hindusów. Długo można by wymieniać, a pewnie jednoznacznej odpowiedzi nie będzie.

Poniżej wybrane zdjęcia z Katmandu, które chyba nie do końca oddają charakter miasta.