To był tak naprawdę główny cel wyjazdu do Maroko – zobaczyć Saharę. W Marrakeszu wypożyczyliśmy samochód i bez pośpiechu ruszyliśmy w kierunku piasków największej pustyni świata. Po drodze przejechaliśmy przez góry Atlas, zobaczyliśmy kilka ‘filmowych’ miejscówek i odwiedziliśmy dwa piękne wąwozy (Todra i Dades). W drodze powrotnej nieco zboczyliśmy z trasy i kilka dni spędziliśmy nad oceanem.

W trakcie tego roadtripu mieliśmy okazję zasmakować zupełnie innej strony Maroko. Były pasące się wolno wielbłądy, siedzące na drzewach kozy, oferty sprzedania mnie za tysiąc wielbłądów, wizyty w oazach, górskie serpentyny, drogi przez pustkowia, kilogramy mandarynek, ksary, kasby, wioski Berberysów i surferów, i przede wszystkim dużo przestrzeni, której tak potrzebowaliśmy po ponad tygodniu w marokańskich miastach.

A Sahara…? Niesamowita? Zdecydowanie… Ale też dość turystyczna i nie do końca tak odosobniona, jakby się wydawało… Choć absolutnie spełniająca oczekiwania… Wspaniale było zobaczyć pustynię i jej niesamowite barwy w świetle porannego, dziennego i zachodzącego słońca. A niebo nad Saharą? No cóż, warto żyć…