Tak to w życiu jest, że każda bajka kiedyś się kończy. Nasza zakończyła się tuż przed Bożym Narodzeniem. Wylądowaliśmy na gdańskim lotnisku z postanowieniem, że tym razem to już naprawdę koniec… W podróży spędziliśmy 14 wspaniałych, niezapomnianych miesięcy. Zobaczyliśmy miejsca, o których nam się nie śniło, przeżyliśmy mnóstwo pięknych emocji, spotkaliśmy wielu ludzi, ale też lepiej poznaliśmy siebie. Wyszliśmy poza schemat, co przez długi czas wydawało się nierealne.
To był tak naprawdę główny cel wyjazdu do Maroko – zobaczyć Saharę. W Marrakeszu wypożyczyliśmy samochód i bez pośpiechu ruszyliśmy w kierunku piasków największej pustyni świata. Po drodze przejechaliśmy przez góry Atlas, zobaczyliśmy kilka ‘filmowych’ miejscówek i odwiedziliśmy dwa piękne wąwozy (Todra i Dades). W drodze powrotnej nieco zboczyliśmy z trasy i kilka dni spędziliśmy nad oceanem.
Pierwszą część pobytu w Maroko postanowiliśmy spędzić na zwiedzaniu miast. Z Marrakeszu bardzo przyjemnym pociągiem pojechaliśmy do Fezu – miasta, w którym wszystko jest ‘bardziej’ – medyna jest bardziej szalona, sprzedawcy bardziej natarczywi, zapachy bardziej intensywne… Dla wielu osób Fez to zbyt wiele do przełknięcia. My do miasta przyjechaliśmy w bojowych nastrojach, dobrze się w nim bawiliśmy i nie przeszkadzało nam nawet to, że za każdym razem powrót do hotelu wiązał się z kilkunastominutowym błądzeniem po wąskich uliczkach medyny. Kolejnym przystankiem było Meknes (i okolice), w którym, szczerze mówiąc, lekko się znudziliśmy. Następnie pojechaliśmy do Tangeru (czyli prawie do Hiszpanii), słynącego, w bliskich nam kręgach, głównie z tego, że byli w nim moi rodzice 😉 . W Tangerze trafiliśmy na słabą pogodę, która trochę pokrzyżowała nasze plany, ale mimo tego cieszyliśmy się poczuciem przestrzeni oferowanym przez to portowe miasto. Za to kolejna destynacja – górskie miasteczko Chefchaouen i jego hipnotyzująca, trochę surrealistyczna, niebieska medyna zdecydowanie zrobiły efekt wow! Nasz mieszczuchowy tour zakończyliśmy krótką wizytą w stolicy – Rabacie. To nadmorskie miasto zapamiętamy nie dzięki zabytkom czy medynie, ale gigantycznym falom, które spektakularnie przelewały się przez falochrony i wywoływały ciarki na naszych plecach. Zapraszamy na ekspresowy, obrazkowy rajd po marokańskich miastach!
Salam alejkum Maroko! Marrakesz to nasz pierwszy przystanek w tym arabskim, choć geograficznie afrykańskim kraju. Z nowoczesnego lotniska wpadliśmy na plac Dżemaa el-Fna, czyli pełne kolorów, dźwięków i zapachów serce medyny. Momentalnie otoczyli nas uliczni grajkowie, straganiarze, 'operatorzy’ kobr oraz wszechobecni 'przyjaciele’, którzy za kilka dirhamów zaprowadzą do 'najwspanialszej’ restauracji, 'najlepszego’ hotelu czy 'najtańszego’ straganu. Marrakesz, podobnie jak wszystkie inne duże miasta w Maroko to wyzwanie dla zmysłów. Dzieje się dużo, trudno gdziekolwiek trafić, a najczęstszym uczuciem jest głębokie przebodźcowanie. Ale Marrakesz ma też swoją drugą twarz. Wystarczy wejść do riadu, medresy czy muzeum, żeby wpaść do krainy spokoju, kontemplacji i geometrycznego, arabskiego wzornictwa, które przywraca poczucie porządku i harmonii. Paradoksalnie, w fotografiach łatwiej uchwycić ten drugi aspekt miasta.
Rzeczywistość nas dopadła. Rozpoczęliśmy drogę powrotną. Na szczęście miała ona jeszcze trochę potrwać, przebiegając przez Półwysep Arabski, Europę Wschodnią i Afrykę Północną (na naszym globusie to zupełnie po drodze). Pierwszym przystankiem był Dubaj. Wybrany trochę z konieczności, bo z Nepalu do Europy trudno się dostać, omijając Półwysep Arabski. Skoro i tak musieliśmy się przesiadać, postanowiliśmy również pozwiedzać. Początkowo wizja obejrzenia miasta wydawała nam się ekscytująca, ale w miarę zbliżania się dnia przyjazdu ten entuzjazm stopniowo opadał, a my zaczęliśmy się zastanawiać, co może być fajnego w mieście, które składa się z wieżowców i ostentacji (tak wiem, stereotypy i uprzedzenia; na szczęście mamy możliwość je zweryfikować 😉 ).
Katmandu to główny kierunek zwiedzania dla podróżników przybywających do Nepalu, ale to nie jedyna destynacja godna czasu i uwagi. Warto spojrzeć nieco szerzej, bowiem w niedużej odległości od stolicy są dwa miasta o pięknej architekturze i bogatej historii – znajdujące się na południu Patan i położony na wschodzie Bhaktapur.
Katmandu to jedno z tych miejsc, gdzie łatwo uświadomić sobie, jak cienka jest granica między miłością i nienawiścią. Do miasta, do przestrzeni, do tkanki miejskiej (to określenie do bólu pasuje do stolicy Nepalu). Katmandu to jedno z tych miejsc, które były dla nas trudne, zwłaszcza na początku. Mieliśmy wrażenie, że miasto próbuje nas przytłoczyć i wyssać tę resztkę energii, która w nas pozostała.
Jak tylko przyjechaliśmy do Parku Narodowego Chitwan, a dokładniej do wioski Sauraha położonej na jego obrzeżach, to zaczęliśmy żałować. Głównie tego, że nie przyjechaliśmy tu wcześniej, zamiast siedzieć tyle w, bądź co bądź, dość turystycznej i mało klimatycznej Pokharze. Z wysokich gór przenieśliśmy się do serca nepalskiej dżungli (choć masyw Manaslu cały czas wisiał nad horyzontem). Było to odczuwalne – było cieplej (choć nie upalnie), zrobiło się soczyście zielono, a i w przydomowych ogródkach zamiast jaków można było dostrzec… słonie.
Dzień 15. Ghorepani – Poon Hill – Tadapani – Siprong
Dla większości turystów istotą wizyty w Ghorepani jest wejście na Poon Hill – znajdujące się nieco ponad kilometr od miasta wzgórze, które jest fenomenalnym punktem widokowym. Z Poon Hill rozpościera się panorama Himalajów obejmująca Dhaulagiri, Tukuche, Nilgiri i dwie Annapurny. Najbardziej popularną ‘wersją’ wycieczki na Poon Hill jest wizyta o wschodzie słońca. Opcja zapewne spektakularna, ale też zdecydowanie zbyt popularna.
Dzień 10. Thorung Phedi – High Camp – Thorung La – Muktinath
Moglibyśmy napisać, że przejście przez przełęcz Thorung La było wspaniałym i niezapomnianym przeżyciem. Że po dobrze przespanej nocy, ruszyliśmy żwawo pod górę, że widoki były przepiękne i przyjemnie grzało nas słońce. I że po wypadach na Tilicho i Ice Lake byliśmy dobrze zaaklimatyzowani i wysokość nie stanowiła problemu. Moglibyśmy tak napisać, tylko że nic z tego nie byłoby prawdą. No może oprócz tego, że było to doświadczenie niezapomniane…