Singapur to dziwne miejsce. Nie pasujące do Azji. Do przesady zaplanowane i zaprojektowane. Z mnóstwem zakazów i nakazów, centrów handlowych, drogich hoteli i luksusowych marek. Kiedy byliśmy w Singapurze, nie do końca czuliśmy, że to prawdzie miasto. Mieliśmy poczucie, że jesteśmy ludzikami na perfekcyjnie zrobionej makiecie nowoczesnej, biznesowej dzielnicy. Ład, porządek i harmonia panowały nawet w Chinatown.
Kategoria: Podróż Page 4 of 8
Bali – jedni je kochają, inni nienawidzą. Nam na tej najbardziej popularnej indonezyjskiej wyspie bardzo się podobało. W Ubud, kulturalnej i artystycznej stolicy Bali spędziliśmy ponad tydzień. Był to tydzień dość leniwy, jako że po australijskim samochodowym maratonie potrzebowaliśmy trochę luzu i nic-nie-robienia. Zwiedziliśmy lokalne świątynie, obejrzeliśmy położone niedaleko Ubud tarasy ryżowe i na dwa dni wypożyczyliśmy motorynkę.
Dzień 5. Park Narodowy Uluru – Kata Tjuta
Plan był prosty, choć ambitny: wstać wcześnie rano, spakować Mruczka i pojechać do parku na wschód słońca. Egzekucja tegoż planu okazała się nad wyraz trudna, bo kiedy o 5:30 zadzwonił budzik, było koszmarnie zimno. Zamiast wyjść ze śpiworów, jeszcze głębiej w nie wpełzliśmy i udawaliśmy, że czas nie mija. Zebraliśmy się dopiero po szóstej i kiedy skończyliśmy pakować namiot, to wiedzieliśmy, że na wschód słońca już nie mamy szans.
Gdybyśmy mieli wybrać najbardziej nierealne miejsce, w którym dotychczas byliśmy, to byłoby to Coober Pedy. Miasteczko na środku niczego, w dwojaki sposób trawione gorączką. Pierwsza to gorączka opalowa, która od ponad wieku przyciąga poszukiwaczy kamieni, fortuny i szczęścia. Opale po raz pierwszy odkryto tu w 1915 i od tego czasu większość światowego wydobyci pochodziła właśnie z Coober Pedy.
Nadszedł czas na drugi australijski road-trip. Miał być zupełnie inny niż poprzedni, bo tylko przez jeden dzień jechaliśmy wzdłuż wybrzeża – potem skierowaliśmy się na północ i wjechaliśmy w australijski interior, zwany Outbackiem lub czerwonym centrum. Naszym głównym celem było zobaczenie świętej góry Aborygenów Uluru, ogromnej czerwonej skały wyrastającej na nizinie Outbacku. Jednak, jak to bywa w tego typu przedsięwzięciach, droga okazała się ważniejsza niż cel.
W Sydney byliśmy tylko chwilę. Wizyta w mieście była trochę szalona, bo jeszcze tego samego dnia byliśmy w Górach Błękitnych. Nie widzieliśmy dużo. Ale widzieliśmy Operę, która nas zaczarowała. A kiedy zaszło słońce, zrobiło się ciemno, a Sydney zamigotało milionem światem, było zjawiskowo.
Dzień 5. Murramarang – Bateman Bay – Central Tilda
Noc spędziliśmy na parkingu tuż przy głównej drodze. Było słychać przejeżdżające samochody, ale i tak wyspaliśmy się zacnie. Rano, kiedy wyjrzeliśmy z auta, jakieś 100 metrów od nas przekicał kangur! Wspaniała miejscówka! Takich widoków raczej nie mają w Hiltonie 😉 .
Kolejnym punktem na naszej osobistej mapie świata była Australia. Pomysł na zobaczenie tego kraju przeszedł dość poważną ewolucję. Chociaż nie. Przeszedł proces odwrotny do ewolucji… Początkowo (kiedy planowaliśmy naszą podróż jeszcze w Polsce) chcieliśmy kupić w Australii samochód i spędzić w niej trzy miesiące, zwiedzając możliwie dużą część kraju. Jednak zaczęło nam brakować czasu i (po Argentynie i Nowej Zelandii) trochę obawialiśmy się o budżet. Plan więc został zmieniony na: krótko, intensywnie i ekonomicznie 🙂 .
Czekaliśmy na Nową Zelandię. Ja to nawet długo czekałam. Pierwszy raz miałam tam polecieć w styczniu zeszłego roku, ale na drodze stanęła praca. Teraz musiało się udać. Ale na kraj hobbitów czekaliśmy nie tylko pchani chęcią zobaczenia go. Po pięciu miesiącach przyjemnej, ale jednak tułaczki, potrzebowaliśmy chwili stabilizacji – zarówno w sensie fizycznym jak i społecznym 😉 . Naszym pierwszym przystankiem w Nowej Zelandii było Auckland (nie, nie stolica, którą jest Wellington – też nie mogłam uwierzyć…).
Po pięciu miesiącach opuściliśmy Amerykę Południową. Dość dokładnie zwiedziliśmy Ekwador, Peru, Boliwię, Chile i Argentynę. Na chwilę „skoczyliśmy” też do Urugwaju i Brazylii. Przyjechaliśmy bez żadnych oczekiwań i z bardzo ramowym planem. Ameryka Południowa często nas zachwycała, czasami zaskakiwała, bardzo rzadko rozczarowywała.